Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 142.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śmieli się wszyscy, nawet Tiwun Paramon, najpoważniejszy ze wszystkich, pokraśniał i zachichotał.
— A cóż nie? — ozwała się Spytkowa.
— I dobrzeście trafili — mówił Dobryń wesoło, — bo nigdzie piękniejszych dziewcząt nie ma jak u nas w Kijowie, a co źli ludzie prawią, że wiedźmy są wszystkie; fałsz to wierutny! Ej! ej! co za dziewczęta! Na wagę złota je sprzedawać, i tak by było nie drogo, a druhowi i darmo dać, my nie od tego.
— U kniazia téż znajdzie się pewnie — wtrąciła Spytkowa.
— Nieboszczyka kniazia, córka Włodzimierza, właśnie dla waszego króla para — mówił Dobryń. — Daj Boże w dobry czas powiedziéć dobre słowo!
Spojrzeli po sobie polscy ziemianie.
— Jak na imie kniaziównie? — spytał Trepka.
— I imie piękne i dziewka śliczna — mówił Dobryń — Dobrogniewą ją nazwano, bo choć się zagniewa dobrą jest. Śnieg nie może być bielszy od jéj twarzy, ani malinowy sok różowszy od jéj rumieńca. Gdy złote puści kosy to się po ziemi wloką, gdy niebieskiemi spójrzy oczyma, ludzie o smutkach zapominają, gdy się uśmiechnie, pogoda na niebie wstaje. Gdy z Teremu wychodzi krasawica, ptacy się do niéj zlatują z nieba, a gołębie siadają jéj na ramionach, gdy pieśń zanuci lwy się u nóg jéj kładną, a złotem i je-