Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

byli, iż go tu znaleść musiemy. Z sercami bijącémi szliśmy na wieczerzę do wspólnego refektarza. Lat wiele ubiegło, jak wielu z nas Kaźmirza nie oglądało, przecie rysy jego młodzieńcze mieliśmy wszyscy w pamięci, i gdy, odziany czarno, wszedł, zabierając naznaczone mu miejsce przy opacie, na widok jego poruszyły się wnętrzności nasze. Królewicz téż, choć się pewnie nie spodziewał, abyśmy za nim gonili, i twarzy naszych może nie pamiętał — obaczywszy nas zdala siedzących, poruszył się jakby wspomnieniem jakiémś. — Uspokojony jednak milczeniem naszém, wkrótce oczy odwrócił.
Gdy się wieczerza skończyła, i modlitwa dziękczynna odmówioną została, Kaźmirz wstał téż z innémi, mając odchodzić. — Niepokój ogarnął nas i dłużéj w niepewności pozostać nie dał, zaszliśmy mu u drzwi drogę, padając na kolana.
Przeraził się i cofnął ręce składając a wołając.
— Czego chcecie ode mnie? Kto jesteście? Mnisi téż otaczać go zaczęli, jakby go bronić i odbierać nam chcieli. Wtedy całując kraj jego szaty, począłem dobywszy głosu, wołać doń o ratunek i zmiłowanie, jakby przezemnie wszystka ta ziemia go błagała.
— Panie nasz miłościwy! ulituj się nad nami! Przyszliśmy aż tu za tobą, szukać cię utajonego. Zmiłuj się nad spustoszonym krajem, w którymeś się rodził, nad powywracanemi krzyżami, nad