Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 111.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Młody król! — plaszcząc w dłonie, przerwała Spytkowa — chwała Bogu, że nam powrócił.
— A, młody! — z przekąsem powtórzył Spytek — tylko babom z tego nie przyjdzie nic, bo na poły mnich!
Zatém, jakby zmęczony, zmilkł stary, na kiju się sparłszy i zamyślił. — Zonę i dziecię znalazł, a co teraz z nią i dzieckiem poczynać daléj miał, ba i z sobą, nie wiedział. Wracać nie było dokąd, wojować nie było czém, zostać tu ciężarem na łasce Belinów, nie w smak téż było możnemu niegdy władyce.
Z krwawego oka spadła kropla, jakby łza.
Na horodyszczu coraz hałaśliwiéj być poczynało — schodzili się goście. — Na tak wielką uroczystość zwycięzką, nie wahał się Belina, zakopaną beczkę starego miodu, który się nazywał Mieszkiem, kazać dobyć z ziemi. — Dziewki warzyły już solone mięsiwo, pieczono podpłomyki, aby chleb zastąpiły, gotowano kaszę...
W wielkiéj izbie na dole ściągało się co z obozu szło i na grodzie było słychać tych, co Kaźmirza z sobę przywieźli.
Szedł stary Janko Topor, siwowłosy wojewoda, któremu syn rękę podawał, przybył Trepka, siedział Lasota i mnogo innych.
Wielu przybycie Kaźmirza niemal cudem się zdawało. Wiedzieli wszyscy, iż zbolały, kraj opuścił, wyrzekając się go na wieki, że Ryksa kró-