Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo wcale zań wychodzić nie życzyła. Nie zważano na łzy i dąsania. — Małżeństwo to późne ciężko pono Spytek opłacać musiał, lecz nie poskarżył się nigdy. Żony pilnował i trzymał ją w grozie. Kasię kochał po swojemu, a no do niéj srogi żal miał, że chłopcem nie była, bo mu więcéj dzieci Pan Bóg nie dał. Dziecko więcéj się go lękało niż kochało, bo od ojca oprócz gróźb i łajania, rzadko posłyszało co innego.
Niewiasty na horodyszczu, na ową bitwę w dolinie, patrzały przez cały czas jéj trwania. Hanna Belinowa wywiodła je z sobą, aby téż ciekawość zaspokoiły.
Trudno bo było utrzymać rozgorączkowane. Gdy walka się rozstrzygnęła, radość wybuchła tak wielka jak wprzódy była obawa. Padły wszystkie z okrzykiem na kolana.
Potém rozpierzchły się na podwórku, pomostach, na dole i górze wszędzie ich było pełno. W téj chwili zapomnienia, szału, nikt nie zważał co się działo z niewiastami — dano im, albo one sobie dały zupełną swobodę.
Dopiéro gdy się nieco uspokoiło, rozpierzchłą gromadkę swą stara Belinowa, począwszy od czeladzi, zwoływać zaczęła na górę. Od rana o strawie, o napoju, o ogniu, o tém co do życia było potrzebném, zapomniano.
Nagle twarze, głosy — wszystko się zmieniło. Cicha niedawno izba na górze, trzęsła się od śpie-