Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 083.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kołem stali przy jednym, którego za niemi trudno dostrzedz było. — Tu powiewała chorągiew nowa z godłem jakiemś malowaném. Na wierzchu jéj krzyż połyskiwał złocisty.
Obu starym łzy się z oczów potoczyły na wspomnienie czasów Bolka wielkiego, gdy rycerstwo podobne na tysiące się liczyło. Teraz została tylko ta garść niedobitków.
Gdy z lasu wyciągając szeregi owe coraz się pomnażające, szerokie zataczając półkole, jak do boju się ustawiać zaczęły, ruszyli się téż Masławowi, zatrąbiono w rogi, widać było jak sam ów kneź nowy, biegał pomiędzy kupami, naznaczając miejsca, gdzie która stanąć miała...
Liczbą chciał zastraszyć nieprzyjaciela, ludzi rozsypał na wielkiéj przestrzeni, wyciągnął ich, jakby chciał szczupłą garść przeciw stojącą pochłonąć, rogi odzywały się dziko a coraz głośniéj i gromady kołysały się jak zboże na polu, gdy je wiatr ugina. — Lecz tłum ten naprzód się nie ruszył.
Stojąca zdala żelazna ściana była jeszcze nieruchoma, milcząca. Po za nią z puszczy wypływały coraz nowe szeregi, a nieme jak pierwsze, ustawiały się za niemi.
Trąb ni rogów nie słychać tam było, ludzie stali jak posągi śpiżowe. Ze strony Masława wrzawa się poczęła, rosła, podnosiła się, jakby nieprzyjaciela nią chciano zastraszyć; ludzie podno-