Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szłość zgadywać i trapić się nią zawczasu, nie godzi! Najlepiéj człowiek ten czyni, co spełnia dziś to, co na dobie, a jutro zdaje na ręce Boże. Takeście uczynili dziś właśnie, a zaprawdę, dzień to był rycerski, wielki, piękny! Bóg co patrzy na nas z góry, nie miałżeby téj walki za żony i dzieci, tak świętéj i poczciwéj, ukoronować zwycięztwem!!
— Eh! eh! ojczaszku — śmiejąc się szydersko, zawołał z kąta Poturga. Eh! eh! co bo z nas sobie żarty stroicie! Gdyby i sam Pan Bóg nawet się w to wdał, to nas nie ocali! Wpadliśmy w matnię i po wszystkiém...
Ojcu Gedeonowi słuchając téj mowy bezbożnéj twarz zapłonęła, podniósł ręce do góry.
— Człecze bezbożny! — zawołał oburzony — milcz, abyś gniewu Bożego na dom ten nie ściągnął! Cóż dla Boga niepodobném? co dlań niemożliwém?
Poturga ręką kiwając, śmiał się. Kapłan z prostodusznego i pokornego przed chwilą, poważnym stał się i groźnym, rósł w oczach, ogień przebiegł mu po licu bladém, zmienił się, przybrał postać nakazującą, proroczą. Nie władał sobą.
— A ja ci mówię nieszczęśliwy człowiecze, iż oczy twoje ocalenie widzieć będą, a ty, coś w nie uwierzyć nie chciał, nie ufając bozkiéj potędze, ty jeden ocalonym nie będziesz!