Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie tyle jéj postrzelonéj dziewki, co dzbana żal było.
Ledwie słów tych dokończyła, gdy nie młoda kobieta wpadła spłakana z ręką skrwawioną.
Strzały już w ranie nie było, ale z rany sączyła się krew, a z oczów płynęły łzy, i mówić nie mogła ze strachu. Zdana wnet przybiegła obwiązać ranę, Kasia zobaczyć ją i pomagać. Pozałamywały ręce.
Nie przeszła jeszcze ta pierwsza trwoga, gdy do drzwi zastukano. Wszystkie pierzchnęły od nich ze strachu.
— Ojciec Gedeon ze mszą wychodzi! — zawołał głos za drzwiami.
Niewiasty o mszy były zapomniały, a modlitwa teraz tak była duszy potrzebna! Żwawo poczęły się przyodziewać, aby przed ołtarz pospieszyć. Nawet, trochę do wstawania leniwa Spytkowa, coś na siebie schwyciła, aby Mszy świętéj nie opuścić.
Wśród ścian od walki drżących, Ojciec Gedeon na zwykłém swém miejscu, pod daszkiem na który się sypał grad kamieni, odprawiał już nie krwawą ofiarę, tak spokojny i bezpieczny, jak by był jeszcze w swoim cichym klasztorze za dawnych, szczęśliwych czasów.
Na pomoście odkrytym, w podwórku, walkę na okopach daleko wyraźniéj, głośniéj i straszniéj słychać było niż w izbie. Niewiasty, zaledwie