Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 031.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

groźnie, wrzawa rosła. Belina od wyrostka miecz tylko wziął, nikomu nie odpowiadając słowa.
— Do jamy z niemi! — zawołał.
Bez sądu i winy nic się im nie stanie — jeśli się jedna ręka w obronie podniesie, głowy ich spadną.
Głuchém warczeniem całe podwórze się odezwało i ucichło nagle. — Rzepiec i Wiechan dzikiemi oczyma wodzili do koła, gdy zbrojni już ręce im w tył powiązawszy, prowadzili do jamy. Tłum pozbawiony starszyzny, nie wiedząc co począć, stał wryty.
— Do jamy! — powtórzył Belina — i sam za prowadzącemi kroczyć zaczął z mieczem obnażonym.
Nie uszło to oczów rycerstwa, ziemiana i załogi, w niektórych obudziło trwogę, dłonie szukać mieczów poczęły, jakby już przyjść miało do starcia.
Gromada, która z początku sunęła się za więźniami — cofnęła się i na podwórcu legła, zawodząc żałośnie.
Padały na ziemię kobiety, mężczyźni w kupę pozbierani, szemrać i radzić poczęli po cichu. — Sotnicy szli, nakazując milczenie.
Noc już była gdy za Wiechanem i Rzepcem drzwi więzienia zapadły. — Postawiono przy nich straż zbrojną. Na wałach podwojono czaty; rycerstwo z pomostów zwolna ku izbie wracać za-