Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 030.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

traćcie ducha — Bóg was nie opuści — Cuda się dzieją! Wojna to nie przeciw wam, lecz przeciw krzyżowi świętemu. — Modliłem się, nie wiem jaką sprawą, wstałem pokrzepiony, uspokojony, że nas ręka Wszechmocnego nie opuści.
Belina ręce podniósł do góry.
O kilka kroków stał za nim, kręcąc coś w palcach Sobek.
— Miłościwy panie — szepnął — słowo.
Zwrócił się ku niemu gospodarz.
— Dwóch ludzi zamknąć trzeba, ażeby nieszczęścia nie było...
Cicho coś szepcząc, odeszli razem.
Belina skinął po drodze na zbrojnych ludzi, aby szli za nim. — Przeszli tak w pierwsze podwórze.
U ostrokołu Wiechan i Rzepiec stojąc, szeptali coś i patrzali na gromady. Sobek na nich ukazał. Gdy zbrojnych w tłumie spostrzeżono, szmer się wszczął, obudzeni ruszyli się dwaj starsi niespokojnie. Tknęło ich może, iż po nich wysłano. Wiechan rzucił się chcąc ostrokół przeskoczyć, Rzepiec puścił uciekać, schwycono obu... Powstał krzyk i szamotanie się, ścisnął się lud do koła, wrąc, miotając się, cisnąc, ogarniając ludzi zbrojnych i Belinę.
Bliżsi zaczęli się upominać o swoich zuchwale, za suknie targając starego; pięści podnosiły się