Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 012.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co za dziw! Siedziemy w dziurze jak trusie! Chłopy sobie z nas drwią, nie mają nas za nic. — Ba — i prawda! Dawnośmy byli powinni im pokazać, że jaką taką siłę mamy, a przecie się ich tak nie bojemy, żebyśmy nosa za drzwi wytknąć nie śmieli!
— A jak im nosa pokażesz, to ci go obetrą — rzekł Lasota.
— E! no! — krzyknął Wszebor — żebym tylko dziesięciu ochotników miał z takiém sercem, jakie w sobie czuję, nauczyłbym ja tę zgraję! Na ich szubienicach, obok psów, oniby mi wisieli!
Kaniowa, który po łosiowém stratowaniu znacznie się już był wylizał i do siebie przyszedł — zawołał:
— Na zadatek dziesięciu — ja z wami!
— I ja! — I ja! — poczęli wołać drudzy — a cóż?
— Ale — rozśmiał się Wszebor, który do Beliny starego ząb miał — wszystko to daremna ochota, bo nasz wódz a kneź nie pozwoli, woli żebyśmy tu pognili...
Wtém z tyłu go ktoś ogromną dłonią po ramieniu uderzył, a razem głos się rozległ po izbie.
— A no! Szczęść Boże! ja pozwalam! krwi szkoda, ale krew nie woda! kiedy się miłości waszéj tak zażądało koniecznie — Idźcie!!
Odwrócił się Wszebor, trochę zmięszany, poznawszy po głosie Belinę, który stał za nim.