Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wało, choć czas był nie do wesela, ale w długiéj trwodze wytrwać na równi trudno.
Tutaj swoje miejsce na ławie poczestne znalazła i Spytkowa, sadząc córkę przy sobie. Do kądzieli wielkiéj ochoty nie miała rusinka, utrzymując że od młodu jedwabiem szyła chusty i więcéj się niczém nie zajmowała... Kasia za to przędła za dwoje. Marcie rzadko się usta zamykały, córka prawie mówić nie śmiała, ale oczy niebieskie biegały tém żywiéj i widziały wszystko, to nawet czego się drugie nie domyślały.
Już wszystkie przygody Spytkowéj znały jéj towarzyszki, przecież powtarzaniom końca nie było. Ciekawa niewiasta, gdy jéj tu nie dawano ucha, wychodziła czasem na pomost który z wyżek ku podwórcowi był otwarty, tu sparłszy się przy słupie, gdy było kogo na dole stojącego do rozmowy i śmiechu wciągnąć, chętnie to czyniła. A że czarne oczy pani Marty pięknie jeszcze świeciły, znalazł się ktoś zawsze co w nie się zapatrzył, i w szczebiotaniu zasłuchał.
Za to Kasi wynijść nie było nigdzie wolno, a sama téż ona, trwożliwa bardzo, ochoty ku temu nie miała. Obawiała się szczególniéj Mszczuja Doliwy, który nic do czynienia nie mając, a w sercu nosząc obrazek dziewczęcia, czatował na nią ciągle. Jeśli ją przypadkiem matka gdzie posłała, pewną była, że zawsze Mszczuj się jéj z pokłonem i uśmiechem nastręczy. Rumieniło się dziewcze,