Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 173.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ma ci on prusaków z pomorcami, my cesarskich mieć będziemy i Jarosławowych, co téż może waży — odparł Samko. — Ma on butę a nasz pan koronę miéć będzie namaszczoną i pobłogosławioną i pana Boga za sobą!
Mówiąc to wstał Dryja i smutnego Doliwę ściskać począł.
— Bracie — rzekł — gdybym tę siłę miał żebym cię powstrzymać mógł, do nóg bym ci się pochylił... zostań z nami!
— Ani mów — odparł niecierpliwie Wszebor — bratam zostawił tam, wysłali mnie zawierzywszy, wrócić muszę choćbym gardło dał.
Spojrzał mu w oczy Samko przenikliwie, a Wszebor spotkawszy wzrok ten mimowolnie się zarumienił.
— Wszeborze, bracie, kogoś ty tam, okrom Mszczuja zostawił! mów?
Trochę gniewny, zawstydzony nieco odwrócił twarz Doliwa.
— A ja powiadam, jakom żyw; że więcéj tam musiałeś zostawić niż brata, i zgadnę kogo — mówił Dryja. — Po drodzeście ratowali Spytkowę, baba niczego i dziewka jéj bardzo śliczna. Albo ci jedna czarnemi lub druga niebieskiemi oczyma zawróciła oczy! Mów a nie kłam...
Wszebor się odwrócił ku niemu.
— Jakże ci to do głowy przyszło?