Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 169.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Choć srodze rozżalony, Doliwa dał się pociągnąć do małego namiotu, w którym Samko ze trzema innemi się mieścił. Znać było teraźniejsze czasy i w tém schronieniu rycerskiego człeka, co teraz wszystkie swoje mienie musiał wlec ze sobą. Nie zostało i Dryi więcéj nic nad to, co pospiesznie uchodząc przed kupami czeskiemi mógł unieść, a było tam i czego rycerski człek potrzebował i co mu porzucić na łup żal było, a co się ciężarem stawało.
Obok siodła i na koń rynsztunku, zbroi i broni, tarczy malowanéj, oręża lepszego, z woru wyglądały naczynia pozłociste, na kupie leżały kożuchy, odzież, stała beczułka starego miodu, i napoczęta faska solonego mięsa łosiego. Pacholę się krzątało około misek, bo czas było się czém posilić. Siedli więc, jeden na kupie odzieży, drugi na beczułce, a drabina z wozu wzięta pokryta czémś za stół służyć musiała.
Wszebor patrzał smutnie, bo mu przed oczyma stali wszyscy co na Olszowém Horodyszczu na śmierć czekali, a najbardziéj owa biała twarzyczka dziewczęcia. I wzdrygał się na tę myśl, że ten kwiatek pochwycić może lada napastnik, a krew się w nim burzyła, tak iż myślał raczéj sam paść w obronie a ją zabić naostatku, lepiéj niżby się na niegodne ręce dostać miała.
Gdy tak się gryzł, Dryja obejrzawszy się dokoła, mówić począł: