Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wam nie życzę, a co mówię, dla dobra waszego. Wy sobie sami życie trujecie. Siedźcie bo spokojnie, będziecie szczęśliwą.
Odwróciła głowę Wygoniowa:
— Szczęśliwą! — powtórzyła — ja? szczęśliwa? koło mnie szczęście drogi zapomniało! Nie pleć pleciucho... milczałabyś lepiéj.
Ręką ku niéj machnęła, aż Zynia uląkłszy się odsunęła się.
Ogień przygasał na kamieniach, młoda rada była że do niego mogła wstać i parę szczepek przyłożyć. Nie mówiła już nic, chodziła oczyma za starą spoglądając z obawą.
— Wody wam dać? — spytała.
Wygoniowa głową potrzęsła...
— Miodu?
— Daj ty mi trucizny! — szepnęła stara — a takiéj co by prędko ubiła, nie męczyła długo; duru mi przynieś, blekotu zgotuj... Za to ci podziękuję.
— Skręciła się stara — mruknęła cicho Zynia.
Jakiś czas cicho było, a że w podworcach téż wszystko się pospało i we dworze, najmniejszy szelest chwycić łatwo mogło ucho, Wszebór, który ciekawie wpatrywał się i nasłuchiwał, około budynku chód szybki i niecierpliwy poczuwszy, strwożył się nieco, czy nie ku jego drzwiom kto się zbliżał... W téj saméj chwili szeroko się otwarły te, które prowadziły do izby kobiet, —