Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 098.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak dobrze posługiwał, a tak pilno słuchał. Zobaczywszy ją zdala, oba się wnet ku niéj rzucili. — Pamiętna przyjaźni Wszebora wdowa, pod chustą mu wyniosła coś, ze swojego zapasu podróżnego, aby podkarmić opiekuna, a zobaczywszy brata z nim, datek swój na dwu rozdzieliła.
Poczęli się oba pytać o nią i córkę.
— Bogu dziękować — wzdychając odparła pani Marta — żeśmy się tu dostali. Przynajmniéj między ludźmi jesteśmy, a co drugim to i nam! Tu i ginąć byłoby raźniéj. Obieśmy zdrowe, choć długo tę drogę i nasze nieszczęście czuć będziemy.
Tak rozpocząwszy Spytkowa, choć na niedolę się skarżyła, twarzą wesołą zwróciła się do Wszebora, białe ząbki wyszczerzywszy.
I już się jéj usta nie zamknęły, tyle znów do opowiadania miała, czego Mszczuj jeszcze nie słyszał, o dostatkach swych dawnych, o mieniu i wielmożności, o miłości nieboszczyka dla siebie, o wszystkiém co przeżyła. Frasowała się już teraz tylko, jakby się na Ruś do swoich dostać mogła, gdzie była pewną opieki, pomocy i rychłego nawet zamążpójścia, bo tam za nią nie jeden wzdychał.
Trzymała ich tak obu długo stojących przed sobą w milczeniu, to ku jednemu, to ku drugiemu czarnemi oczyma poglądając, to śmiejąc się, to łzy ocierając, to ręce łamiąc, to niemi rzucając i wywijając, bo była niewiasta żywa i mówna, a wiedziała pewnie, że się mężczyznom podobać