Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 094.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odzież od wilgoci się popadała i niemal na nim pogniła. Ale Bohdaś tego dnia wstać o swéj sile nie mógł i gdy przyszła godzina roznoszenia strawy, musiano mu ją przynieść do tego kąta, w którym leżał.
Strawa to była licha. Chleba już oddawna piec nie mogli, wszyscy więc zarówno, mężowie i niewiasty i dzieci obchodzili się polewką z mąki, rzadko mięsa kawałkiem lub trochą tłustości okraszoną.
Nikt się na głód uskarżać się nie śmiał, troszczono się tylko, czy na tyle głów stanie długo strawy, nim się rzeczy na lepsze obrócą. Stary Belina sam w zasieki i bodnie codzień zaglądał, oczyma je mierząc, na jak długo w nich życia było.
Chociaż czerń która oblegała gródek, ustąpiła od niego, wiedziano że to pokój był nie trwały, że na głód rachowano, co poddać się przymusi.
Nieraz téż już tu mowa była, czy nie iśćby przebojem za Wisłę. Lecz tam trzeba się było albo poddać Masławowi, albo z nim do walki wystąpić. Znaczniejsza część, albo raczéj wszystkie rycerstwo zamknięte na Olszowém Horodyszczu, brzydziło się Masławem i pogaństwem, nawet ocalenia nie chcąc szukać u niego.
Radzono codzień i nic uradzić nie umiano, a gdy spory i rozprawy kończyły się, o. Gedeon zamykał je, jednemi zawsze słowy.