Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 1 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zgorzałe drzwi loszku, ukląkł i rękami je oczyściwszy z ziemi, począł z wielkiém wysileniem odwalać. Osłabłemu szło ciężko, dyszał, kładł się na ziemi i wstawał, aż kołkiem podważywszy, podnieść mu się drzwi udało. Kryjówka zdawała się nietknięta, nikt tam w ubogiéj chacie łupu się nie spodziewał.
Głodny Dębiec spuściwszy się, z okrzykiem radości, postrzegł tu spiżarnię swą ubogą, nienaruszoną.
Z niespokojnym pośpiechem począł w niéj gospodarzyć, wyrzucając coraz coś wynalezionego, co dawniéj pogardzone było, a dziś droższe nad złoto. Wkrótce jednak napowrót się wydobył z jamy, zabrał żywność lichą, i pospieszył szukać z nią tego, co go przed chwilą kawałkiem chleba obdarzył. Znalazł go pod ścianą, na pół uśpionego ze znużenia, wpół zamarłego z głodu.
Noc coraz ciemniejsza zapadała.
— Panie miłościwy — odezwał się Dębiec przypadając — mam strawę! Znalazłem ją w jamie mojéj. Widać ją tam ukryć chcieli. Rozpalę ognia trochę... jeść — jeść będziemy! jeść!
Powtarzał ten wyraz, jakby w nim była wybawienia nadzieja. Lasota zwolna podniósł głowę.
— Ogień rozpalić! — mruknął — ogień! aby ściągnąć nim licho! ani mi się waż.
— Nikogo tu już ogień nie ściągnie — westchnął Dębiec — patrzajże, panie miły i tak