Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 235.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się do drogi gotować, nie chciał dłużej ojca starego tak zostawiać. Laura prosiła, aby jej Lorkę powierzył.
— Weź mnie i ją, rzekł Dobek cicho; ale czy zechcesz nas teraz?...
— A! mój Honory, odpowiedziała Laura: tę rękę biedną dawnobym ci była wyciągnęła sama, gdyby nie jedna myśl, nie jedno słowo... które mnie przeraża... Jabym więc miała zostać naszej miłej, ślicznej Lorce... macochą!! Nie mogę!
— Bądźże jej matką, odezwał się Honory.
— Na samo tego imienia wspomnienie drżę i blednieję. Jabym być miała macochą, ja com tego wyrazu okrucieństwa doznała i przeklęłam go? Czyż nie dziwny traf albo kara boża czyni mnie właśnie — mnie samą... macochą tej dziecinie?!
Zaczęła Lorkę ściskać i płakać.
— Nieubłagane fatum, rzekła, pomściło się w ten sposób na mnie... Nie jestże to dziwne zrządzenie?...
Honory zostawiwszy Lorkę, pojechał sam do chorążego. Na progu już spotkała go bura sążnista.
— Ale bo też miłosierdzia nie masz! zawołał stary: ja o kuli, sam jeden w tej pustce, gospodarstwo wiosenne djabli biorą... a ty jak pojechałeś tam do tych nieszczęsnych Borowiec, takeś ugrzązł. A Lorka?
— Została u ciotki.
— Jakto? a pocóżeś ty ją tam porzucił? a co ja tu bez tej szczebiotki pocznę? Ja bez niej nie wyżyję.
— Mój ojcze, całując go w rękę odezwał się Honory, pojedziemy po nią razem...
— Żartuj zdrów... mnie droga inna na myśli ku mogiłkom, a ty mnie wyprawiasz w świat jak lekkiego panicza.