Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 182.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wojewoda popatrzał na nich, a że siedział naprzeciw okien przyłożył rękę do czoła.
— Hę? Tyszko zdaje się? rzekł cicho.
— Do usług...
— Cóż ty tu robisz? z interesem?... zapytał wojewoda.
— Tak jest... i ze znacznym.
— Masz co do odebrania...
— Nie, do umieszczenia...
Wojewoda spojrzał na hajduka stojącego za nim.
— Staszku, rzekł spokojnie, na rany Chrystusowe, weź ty mi ich za plecy i grzecznie a pięknie wypchnij co najrychlej!
— A to co znaczy? spytał Tyszko...
— Żeś chyba oszalał u Tepera pieniądze umieścić! A toż bankructwo lada dzień, albo raczej lada godzina... To marnotrawcy! Ja tu siedzę dla pięciu kiepskich tysięcy dukatów i burzę tę Jeruzalem... a oni mi się jak piskorze wykręcają. Człowiecze! Panu Bogu dziękuj żeś mnie tu zastał, nogi za pas i uciekaj...
Tyszko osłupiał.
— Co? Teper i Szulc?
— Ja ci mówię, że bankruty! grosza w kasie nie mają! Skończyły się bachanalje! Teraz przyjdzie rachunek sumienia. Tyszko, czyjeż to pieniądze?..
— Sieroce, panie wojewodo...
— Wracając, wstąpcie wszyscy do kościoła i pomódlcie się. Znajdziecie gdzie może ołtarz Aniołów Stróżów...
Tyszko, Honory i Eliasz zbledli, słuchali przez chwilę, a tuż stary pierwszy ruszał do drzwi dawszy znak Honoremu.