Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kawalerze Georges, rzekł powolniej: patrz waćpan na mnie, mam lat... no! dosyć będzie powiedzieć, że mam ich o wiele więcej niż waćpan... mam stanowisko, mam majątek... mam pewne znaczenie w świecie, a drżę na samą o małżeństwie wzmiankę, taka to jest rzecz straszna! Cóż tedy waćpan powinieneś czynić? Wieszże co to jest małżeństwo? Zdaje się waćpanu, że to tylko uścisk miłej kobiety i raj ziemski... A obowiązki? A nieustanny niepokój o serce i fantazje jejmości? a utrzymanie domu, imienia, stosunków, powagi? A przyjdą dzieci? A niewola bezustanna, niedająca spoczynku nigdy? Gdzież w waćpanu dojrzałość potrzebna do tego stanu, statek, powaga? A toby cię jejmość trzymała pod pantoflem, że tchnąć byś nie mógł.
Hetman rzadko mawiał tak długo na raz... potrzebował odetchnąć, spojrzał na bladego Georgesa i żal mu się go zrobiło, taką biedną miał minę.
— Ale mój drogi, kochaj się! jesteś swobodny, uwielbiaj, czcij kobiety, służ im... na to wszystko zgoda, do tego służy młodość... tylko, na miłość bożą, nie mów mi o ożenieniu.
Georges zmilczał.
— Chciałeś mi mówić o pannie Laurze? Jest to dla waszmości, o ile mogłem zauważyć, najniebezpieczniejsza osóbka. Gdyby chciała, mogłaby cię za daleko zaprowadzić; szczęściem, wybij to sobie z głowy, bo ona chcieć tego nie może... Dobkowie są majętni, familianci, a waćpan dotąd jesteś chevalier Georges tout court. Z czasem się to może zmienić, dziś tak jest!
— To nie przeszkadza, żebyś pan hetman nie pomógł jej w przykrem położeniu? odezwał się Georges.