Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 118.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grosza wyliczę, możesz być pewna... Zawsze kilkaset dukatów muszę mieć...
Musiała starościna pójść do biurka i wyjąć ruloniki, które generał natychmiast schował, i zaledwie je miał w kieszeni, począł zaglądać do zegarka na godzinę... Zimniej się daleko rozstali niż się z razu zanosiło, jego osiągnięty cel, ją dane pieniądze bardzo ostudziły. Czułości jednak zostały formy serdeczne, któremi się do progu częstowali.
Tajemnica tego niezręcznego dosyć kroku pana generała cała w tem była, że się nieborak dnia tego zgrał i nie miał grosza, pożyczać nie chciał, a zdało mu się, że w ten sposób najłatwiej kassę swą zapomoże. Obracając ogromnemi często summami, Sapora był wiekuiście potrzebny, żądny pieniędzy i goły. Znano go z tego, że jednego dnia wypłacał kilkanaście tysięcy czerwonych złotych, a drugiego pożyczał u przyjaciół po dziesiątku.
W istocie życzył starościnie jak najlepiej, ale w jej interesie żadnego jeszcze kroku uczynić nie mógł, a to co powiedział, było osobistem jego natchnieniem...
Starościna jednak chwyciwszy się raz rady i opieki Sapory, słuchać go musiała. Tegoż wieczoru zawołała Przepiórkę, najzdolniejszego z ludzi, jakich miała przy sobie.
— Musisz asan jechać do Konopnicy, odezwała się.
— Gdzież to ta Konopnica? spytał blady chłopak. Ano, prawda, odpowiedział sam sobie, na końcu języka... znajdzie się.
— W Konopnicy mieszkają Dobkowie, krewni pana Salomona, mówiła dalej, jeśli się on gdzie ukrywa, to chyba tam. Trzeba się dowiedzieć czy go nie ma?