Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 102.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rotmistrzowi zakazano siadać do stołu... Rózię tylko ubrano, aby nie być z razu całkiem sam na sam; ale później wyjść miała, by rozmowie nie przeszkadzać.
Wieczerzano naówczas często dosyć późno... a generał snadź tę kolacyjkę zostawił sobie na zakąskę, bo gdy już starościna się zaczynała gniewać i nazywać go (po cichu) dosyć nieprzyzwoitemi wyrazami, dopiero w przedpokoju usłyszała hałas i wpadł szumnie ex-kapitan, który był zwinnym chłopakiem, w postaci ogromnego draba, z dosyć wyrosłym brzuchem, na twarzy jeszcze przystojny... całując rączki z zapałem takim, jakby je chciał przed kolacją dla nabrania apetytu pozjadać.
Spojrzeli na siebie.
— Dalibóg, bogini! królowa! Venus! zawsze młoda i piękna!... a ja, patrz aniele mój, co ze mnie służba, praca i kłopoty uczyniły! (O ekscessach zapomniał).
— Ale generał doskonale wyglądasz!
— W łaskawych oczach pani starościnej dobrodziejki... Ale mówże mi pani (obejrzał się), Sabciu kochana — wszak mogę cię tak nazywać?
Rózia była wyszła, starościna podając mu rękę do pocałowania, nie oburzyła się na wspomnienie Sabci.
— Mówże co porabiasz! jak się wiedzie? Widzę cię w splendorach!
— Najnieszczęśliwszą w świecie kobietą.
— Jakto?
— Nie słyszałeś?
— Nic nie wiem... tragedje?
— Prawdziwe tragedje, poczęła Dobkowa... Poszłam najprzód, bo musiałam, za hreczkosieja, spekulanta,