Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cję, nikt religii nie broni, nikt w sprawie jej nie staje... Dyssydenci panami będą, nie my... to darmo. Jezuitów skassowano... otóż skutki...
Dopóki oni tu byli, nigdyby do takich bezkarnych ekscessów nie przyszło. Któż wie? jutro może arjanom też na publiczne wyznawanie ich wiary dozwolą...
Kanonik westchnął.
— Koniec świata! Antychryst niedaleko!
Dobkowa, której pono więcej o nią samą szło, niż o bliskie zjawienie się Antychrysta, powtórzyła pytanie:
— Cóż mam robić?
Ale tak płaczliwym głosem, że ks. Żagiel aż się ku niej zwrócił.
— Nie pytaj mnie pani, nic nie wiem; przewiduję, że źle będzie... jeśli się rzeczy skończą oczyszczeniem ich z zarzutów, bo i papiery znikły, i Wal się zapiera tego co zeznawał, podobno i ja będę musiał prosić o zmianę probostwa, bo i mnie tu nie bardzo będzie wygodnie.
Dobkowa załamawszy ręce, pożegnania nawet zapominając, wyszła z probostwa wprost do rotmistrza, który w swej izdebce z kraciastem oknem siedział przy butelce, grając na gitarze dla rozerwania smutnych myśli. Zamiast butów miał futrzane zimowe berlacze na nogach i strój wielce zaniedbany, tak, że w każdym innym razie byłaby się jejmość cofnęła.
— Rotmistrzu, zawołała wchodząc, wiesz co się święci? wiesz? Cóż ten twój Żółtuchowski robi, na miłość Boga! Papiery z pod rąk mu wykradli, Dobki te przeklęte wszystkiego dokażą czego zechcą...
— Któż to asińdźce powiedział? zapytał niewzru-