Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w chwili, gdy się pan Żółtuchowski ukazał w progu, rzuciła się ku niemu z płaczem, padając przed nim na kolana, załamując ręce i wywracając piękne oczy czarne.
— Panie komissarzu!... wołała — błagam cię, nie mieszaj sprawy mojej, nieszczęśliwej, uwiedzionej, nieświadomej niczego kobiety z tymi ludźmi, którzy się tu jakichś ohydnych praktyk dopuszczali. Ja o niczem nie wiem... mnie ten starzec wciągnął w swe sieci... zrujnował... ja z heretykiem tym nic nie chcę mieć wspólnego... Żądam tylko słusznego udziału w majątku... który mi się należy...
— Niech się jejmość dobrodziejka uspokoi, rzekł Żółtuchowski, który był człek wystały i poważny: nic tu się strasznego stać nie może...
— Ja tylko sekwestr kładę w imię moich praw do gotowizny zawołała pani Dobkowa.
— Z żadnąśmy się jeszcze tu nie spotkali, rzekł komisarz...
— A na dole skarbiec?...
— Kufry są, mościa dobrodziejko, ale puste...
— Puste? puste? łamiąc ręce krzyknęła jejmość; ale to nie może być!
Później się to wszystko wyklaruje! rzekł komisarz... A że jejmość o nic obwinioną nie jesteś i pewnie żadnych dowodów winy tu nie ukrywasz... zatem i mieszkania jej obsigillowywać niebędziemy mieli potrzeby...
Na tem się odwiedziny skończyły. W parlatorjum po szafach zabrano i opieczętowano znaczną ilość ksiąg arjańskich, całą bibliotekę Fratrum Polonorum i wielu pisarzy XVI i XVII wieku.
Pan Dobek utrzymywał, że to są pamiątki po pra-