Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 199.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naturą. Rozpakowując się opowiadała Laurze całą swą podróż ze szczegółami, z wypadkami, jakich kot doznawał, którego o mało duński tarantowaty pies jenerała na drodze nie zjadł, ze wszystkiemi popasami, noclegami, bolami głowy, strzykaniem w nogach... strachami o zbójców i złodziei...
Szczebiotanie to dla Laury nawykłej do ciszy, z początku było przykre, potem zabawne, w końcu się stało nużące. Odpowiadała nań milczeniem. To bynajmniej nie zrażało pani Lassy, która byle mówić mogła, a miała przed sobą żywą istotę, nie zdawała się troszczyć o to, jak jej paplanina będzie przyjęta...
Przed obiadem zaledwie podoławszy umieszczeniu wszystkich swych węzełków i czcigodnego owego starego Mrumru, pani Lassy zamknęła się nareszcie dla ubrania... do którego zdawała się przywiązywać przynajmniej tyle wagi co do reumatyzmu.
Dobrą godzinę trwała tualeta, w ciągu której słychać było bieganinę służącej po różne rodzaje wody miękkiej, twardej, zimnej, ciepłej, gorącej, po mleko... potem z żelazkiem od włosów, potem jeszcze po jakieś świeże masło... które też kosmetyczne miało przeznaczenie. W ostatku otwarły się drzwi i wskoczyła raczej niż weszła pani Lassy, tak śmieszna jak tylko bardzo brzydka osoba chcąca młodą i piękną udawać być może. Warszawski jej strój, peruczka, sukienka w żywe barwy... trzewiczki na korkach, przesadne wysznurowanie... muszki, wszystko to najdziwaczniejszą tworzyło całość. Gdy tak przystrojona a zadowolona z siebie dygnęła Laurze... dziewczę ledwie od śmiechu powstrzymać się mogło. Zdaje się, iż przybyła Warszawianka rachowała na ogromne wrażenie, jakie uczy-