Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 181.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzą!.. Ja nie mam żadnych skarbów i pieniędzy... Co się waćpani śni?... dość tego...
Jejmość zamilkła... Dobek był widocznie blizki wybuchnięcia gniewem. Zamyśliła się i – odroczyła resztę na później. Widziała już, że tu siłą nic nie dokaże; sądziła, iż znajdzie na to inne środki. Nie wyrzekła się tego, co w plany jej wchodziło... musiała jednak wykonanie odroczyć.
O tym wypadku nie wspominała nic rotmistrzowi nawet, wstydziła się omyłki, potrzeba jej było jak najrychlej teraz pozbyć się z domu Laury, odprawić ciotkę, sam na sam zostać ze starym, na którego one wpływ mieć mogły, i z wolna dostać się do klucza od skarbca, o którego istnieniu była jak najmocniej przekonana.
W tem, nie mając nikogo innego pod ręką, zamierzała się posłużyć rotmistrzem, który ożenienie z panną Laurą uważał za możliwe i sądził, że je potrafi doprowadzić do skutku z pomocą wszechmocnej pani.
Wola córki nie wchodziła tu w żadną rachubę, ojciec powinien był ją zmusić do tego... zresztą Poręba miał odegrać rolę obrońcy i stanąć nawet w pozornej oppozycji ze swą protektorką, ażeby serce – jeśli było można... pozyskać. Plan tak ukartowany miał się tedy przyprowadzić do skutku...
Jejmość zagadnęła najprzód Dobka, czyby nie najlepiej było wyszukać dla panny Laury męża takiego, statecznego, w wieku dojrzalszym, któryby ją mógł poprowadzić, gdyż inaczej groziło jej w życiu niemałe niebezpieczeństwo. Słuchał Dobek jednem uchem... Gdy wymówiła nazwisko rotmistrza, rozśmiał się.
— Cóż to śmiesznego? spytała.