Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 149.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



VII.


Nazajutrz pan Honory Dobek, spędziwszy noc w dolnej izbie gospodarza, bo go nie było gdzieindziej postawić, zbudził się wśród tych murów rozpamiętywając wieczór wczorajszy, nic a nic niepodobny do wesela... Jakoś na ówczas na szerszym świecie szlacheckim, między ludźmi, nawet wdowie gody inaczej wyglądały, śmiały się lepszą nadzieją. Tu... mimo pięknej twarzy jejmości, straszyła jej śmiała mowa, przy ponurej nieśmiałości męża... Rotmistrz był dziwnie śmieszny ze swą rubasznością... inne postaci tak się jakoś oryginalnie wydawały... a sam zamek, mieszkanie, służba!
Honory Dobek mieszkał w bardzo ludnym kącie, gdzie wszyscy jakoś więcej do siebie przystawali, i podobniejsze mieli twarze, i jednostajniej urządzone domy...
Tu mu to co wdział zakrawało na bajkę lub starodawne dzieje... Salomon Dobek przyjął go serdecznie jak krewniaka... to prawda... a jakoś mu było w tej ruderze nieraźnie.
Sam Eljasz mu posługiwał i przyniósł kawę z rana, przypatrywał mu się ciekawie, czule, jakby swojego rodu potomka oglądał, ciekawił go ten nowy Dobek z taką poczciwą wesołą twarzą, pokochał go. Jemu też