Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 144.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ubrać — wszystko było w gotowości, pani młoda tylko poszła się przebrać i ukwiecić, gdy — co się nigdy nie trafiło, bo któż kiedy do Borowiec przyjeżdżał? — dano znać panu Dobkowi, iż podróżny jakiś z daleka przybyły o gościnę prosił.
Przychodzący z tem poselstwem Eljasz dziwną bardzo miał twarz, niby wesołą, niby przerażoną. Spodziewał się może, iż ten gość ślubowi przeszkodzi. W istocie zamieszanie pewne powstało... Rotmistrz się szczególniej nasrożył i wchodząca pani młoda; posądzano snadź miejscowych o jakąś intrygę. Poręba się miał do swej Mirandy.
— Na miłość Bożą! cóż to! kto to jest? a było mu powiedzieć co się dzieje? rzekł Dobek do sługi.
— Pan nie wie kto to? jakże ja go mam odprawić, toć z Litwy Dobek młody... krewny... o których państwo ledwie zasłyszeli. Sto mil może zrobił, żeby swoich poznać, a ja go mam od wrót odprawić?
— Jakto? Dobek? załamując ręce zakrzyknął pan Salomon...
Z dala patrząca i oczekująca pani młoda aż zbladła, szepnęła coś do rotmistrza, ten zbliżył się do starego.
— Kto tam jest, to jest! gość nie w porę gorszy od Tatara! niech sobie czeka, a tu księdzu i jejmości nie można tak dać stać i wyglądać, aż się ichmość sobą nacieszycie.
Dobek odwrócił sie nic nie uważając na groźną twarz Poręby, poszedł do drzwi.
— Zaraz powrócę!
Pani Noskowa siąść musiała, gdyż ta zwłoka i gniew o mało ją o mdłości nie przyprawiły.