Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaraz do panny... W chwili, gdy szła do drzwi, ażeby się wysunąć, ze śmiechem poufalutkim zastąpił jej drogę.
— Mości panie! zawołała groźno Laura: nie mam przyjemności pana znać, a nowych znajomości zabierać nie lubię! proszę mi ustąpić z drogi — natychmiast!
Spojrzenie straszne zmusiło Porębę spuścić z tonu; skłonił się bełkocząc coś i uszedł. Laura powoli skierowała się ku drzwiom i znikła. Niechętny rotmistrz trzymając kieliszek w ręku zbliżył się do bladej kuzynki.
— Patrzajże Róziu, szepnął: ot to djabełek! Ha! strasznie z góry patrzy na nas... a jednak chce czy nie chce, będzie musiała iśę za mnie.
Panna Róża zaczęła się śmiać.
— Hę! Śmiej się nie śmiej, to rzecz jest ułożona, ja ci powiadam; a ty wiesz, że jak ja co sobie powiem z Sabinką, to we dwoje musimy zrobić... Niech ona sobie fanaberje teraz stroi... to darmo. Pająk snuje pajęczynę, a mucha lata śpiewając... tymczasem bzyk... i siedzi w siatce! Otóż i tu tak będzie.
— Coś mi się nie zdaje! nie zdaje mi się, panie rotmistrzu, rozśmiała się kuzynka; ani wiek pański...
— Jaki wiek! w sile zdrowia... ledwie czterdzieści! sam czas do ożenku.
— Przepraszam pana... nie wierzę...
— Zobaczysz... to rzecz postanowiona!
Rotmistrz kielicha dopił i wesoły podszedł do pana Dobka.
Uroczysta godzina zbliżała się. W parlatorjum stół okrywano, zapalono świece, ksiądz kanonik poszedł się