Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i smutna, a śmiała się, żeby ukryć co czuła. I znowu rzuciła mu się na szyję.
— Ojcze! to mój dzień ostatni... Wykołysana na twoich rękach... wypieszczona pocałunkami, jedyna... od dziś będę ostatnią... zawadą, wspomnieniem... dla tej kobiety przeszkodą... w domu niepotrzebnym sprzętem. Serce to nawykło bić dla mnie... jeszcze się porusza... jeszcze mi odpowiada... a jutro... ja będę sierotą... ty obcym dla mnie... Między nami stanie nieprzyjaciel! z uśmiechem dla ciebie, z pogardą dla mnie...
Ostatnie wyrazy łkała z płaczem, uwiesiła się na ramionach ojca i łzom dała płynąć. Dobek był tak poruszony, iż zawołał:
— Boże mój! czemu tego odwrócić nie można!..
— Za późno! tak! za późno... szepnęło dziecko: a gdybyś chciał to uczynić, nie potrafisz... Dałeś mnie na ofiarę... Stało się... Miała twoja Lorka szesnaście lat szczęścia! Czyż na życie nie dosyć?
Nagle otarła łzy, usunęła się.
— Ojcze... moja jałmużna! Nie każ mi jej żebrać u obcych...
— Na cóż ci to? nie wierzysz mi?
— Tobie? a! wierzę, jej — nie, a ty od dziś do niej należysz... Ojcze! jałmużna!
— Bierz! bierz co chcesz... bierz ile chcesz! bierz wszystko co mam!
— Nie... trochę... trochę...
I wyciągniętą białą rączkę jak żebracy przy kościele podniosła ku niemu... Dobek otworzył kufer stojący w sypialni.
— Zawołaj Eljasza, rzekł do córki...
Stary był zawsze u drzwi; wszedł zaraz.