Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 129.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zała je sobie otworzyć. Tu spostrzegła żelazne do lochów wejście.
— A to co jest? spytała.
Salomon się zamyślił.
— Tędy, rzekł, idzie się do lochów.
— Z winem?
— Nie... nie... Są tam różne schowania, i... dodał: no, i groby...
— Jakto! groby? zawołała przestraszona, żegnając się; groby? pod domem?
— Nie pod domem, chmurno odparł Dobek: pod zamkiem i dziedzińcem są groby; ale o tem dość, to do pani nie należy.
— Przepraszam cię, kochany Salomonku, uśmiechając się przerwała jejmość: do mnie jako do pani domu, będzie należało wszystko.
— Tak! tak! stanowczo odparł stary: oprócz lochów i co w nich jest... to familijne nasze pamiątki.
— I kuferki z pieniędzmi? spytała pani.
Stary nic nie odpowiedział, i wskazał wyjście prosząc, by do pierwszej izby wróciła. Pani Noskowa na ten raz była posłuszna, lecz uśmiechnęła się złośliwie, jakby mówiła w duchu:
— Zobaczymy! o tem potem...
Po tych oględzinach spoczywając, wróciła jejmość do kwestji pomieszczenia swego.
— A cóż zemną asindziej zrobić chcesz?
— Mam nadzieję, że asindźka zemną razem zamieszkasz, dopóki pokoje jej na dole nie będą wyporządzone.
Noskowa spojrzała nań.