Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



VI.


Rachował na to pan Salomon, że żal i niechęć Laury powoli przejdą, że ze swej strony uczyni coś pani Sabina dla pozyskania serca dziecięcia. Zostawało mu oprócz tej troski innych wiele...
Nazajutrz do dnia zjawił się Aron z wyrazem troski i niepokoju na twarzy. Wiedział o wszystkiem, ale i o tem zarazem, że chcieć starego odwodzić i odradzać mu byłoby próżno. Stanął u drzwi, pokłonił się i odezwał:
— Spodziewam się, że jasny pan nie masz mi dotąd nic do zarzucenia; ja także wiele panu winienem, i zachowam dla niego wdzięczność. Dopóki jeszcze jesteśmy z sobą dobrze, należy się rozstać, żeby się serce całe zachowało; ono się jeszcze kiedyś przydać może. Ja już jestem stary, kawałek chleba mam dostateczny, handel chcę zdać na syna; przyszedłem podziękować jegomości i pożegnać.
Pan Dobek za rękę go chwycił.
— Cóż? i ty mnie chcesz porzucić?
— Uchowaj Boże, a no, już do handlu pomocnym i do interesów być nie mogę. To dla mnie za ciężko.
Spojrzeli na siebie.
— I ty Aronie, i ty! rzekł z wymówką pan Dobek.