Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 111.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trzeci wina kieliszek nalawszy, wychylił go szybko, wdział łosiowe rękawiczki, rozprostował się i przyszedł pana Salomona ściskać, co tamtemu niezbyt przyjemnem być musiało, lecz zniósł cierpliwie dowody affektu...
— Masz rozum bracie, ja ci rady nie potrzebuję dawać... Bywajże mi zdrów i szczęśliwy!
Całował jeszcze aż do progu, a Dobek go i za próg wyprowadził, i oczyma ścigał odchodzącego, a wróciwszy do izby, padł na krzesło, czoło w dłoń kryjąc zafrasowany...
Gdy wieczorem potem poszedł na górę do córki, i ona i ciocia Henau poznały, iż go coś zgryźć musiało; stary złożył to na ból głowy i trochę niezdrowia... Późno w noc przywołał do siebie Eliasza i kazał mu wysłać pewnego do Smołochowa, któryby dał potajemnie znać, gdy rotmistrz wyjedzie... Czekał na tę wiadomość niecierpliwie do trzeciego dnia... aż Eliasz oznajmił, że Poręba istotnie zabrawszy pakunki swe do domu wyruszył...
Stary wolniej odetchnął...
Zima w tym roku była śnieżna i sanna kopna, a w tych lasach, gdzie rzadko się kto lekkiemi płozami przesunął po drwa chyba, dróg prawie nie widać było. Do Borowiec nikt a nikt nie przybywał, nikt też ztąd oprócz Aronowych posłańców do miasta nie wyjeżdżał... Dobek powrócił do swych regestrów i swojego życia trybu... gdy jednego dnia przechodząc mimo okna, spojrzawszy w nie wypadkiem, spostrzegł sanie porządne, zaprzężone trzema końmi w szpice jeden za drugim, wprost do zamku dążące. Stanął jak