Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 081.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w którym na każdym kroku malowała się gospodyni płochość i zaniedbanie, nie wydawał mu się ani tak opuszczonym, ani tak niesmacznym jak w pierwszej chwili. Tłómaczył wszystko gwałtownie na dobre, a dobre były w istocie tylko oczy pięknej wdowy, tylko jej twarzyczka i figurka, będąca całem wyposażeniem. Nie spytał siebie, co tam tak poufale porabiał kuzynek rotmistrz, czemu w domu rządzili się niesfornie officjaliści, i więcej było elegancji niż porządku, a wytworności zbytkownej niż spokoju i ładu.
Po za temi oczyma czarnemi, omdlałemi nic widać, po za tym głosikiem dźwięcznym nic słychać nie było. Czuł, że szalał, a jak człowiek lecący z góry w pędzie, już się powstrzymać nie mógł. I to wszystko stało się tak prędko, nagle, w mgnieniu oka, jakby istotnie spadł z urwiska.
Przychodziły z razu godziny chłodnego opamiętania, głos Lorki obudzał go i wytrzeźwiał, przyrzekał sobie otrząsnąć się i oswobodzić, lecz w chwilę potem głowa mu się zapalała i rwało go ku temu nieszczęśliwemu Smołochowu... do którego wybierał się ciągle nie śmiejąc jechać... boby musiał przed Lorką kłamać, a ludziom milczeć kazać, co go upokarzało...
Ten nieszczęśliwy stan niepokoju i niepewności trwał więcej tygodnia i odbił się na twarzy pana Dobka, w jego humorze, oddziałał na zajęcia, gdyż nawet sprawy pieniężne, które go najmocniej obchodziły, teraz mu się stały znacznie obojętniejszemi.
Jednego dnia Aron przyszedłszy, zastał go przeciw zwyczajowi siedzącym w krześle z głową podpartą na ręku, wpatrzonego w okno i zadumanego dziwnie. Nigdy jako żywo nie widział go Aron inaczej tylko w re-