Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znalazł tak suchem, gorzkiem, popsutem i niesmacznem, iż się chlebem w końcu (a i ten był czerstwy nieosobliwy) zadowolić musiał. Już to z pięknej Sabiny, gospodyni widać była nie tęga. Rotmistrz wszakże, nie przebierając, po wódce zmiatał co napadł, racząc się skwapliwie i na gościa niewiele zważając...
Pani domu jak nie było tak nie było... Zegar z kukułką chrapliwym głosem, z wielkim sykiem i brzękiem wybijał już południe, hora canonica, gdy drzwi się nareszcie otworzyły, pan Dobek i rotmistrz wstali. Sabina z Purstlów Noskowa weszła.
Teraz odgadnąć było można, dla czego się tak opóźniła, uznała bowiem za obowiązek do znakomitego a rzadkiego gościa wystroić się prawdziwie zbytecznie... szczególniej pomnąc, że była w żałobie.
Ubrana była wprawdzie czarno z liliowemi tylko wstążkami i kokardami, lecz suknia podpinana, robron, stanik do gorsu wycięty bardzo i oszyty suto koronkami, rączki po łokcie odkryte, z których jedną tylko długa okrywała rękawiczka, przepyszna na głowie konstrukcja fryzury — wszystko jak najtroskliwsze zajęcie tualetą i chęć podobania się oznajmowało. Na pięknem świeżem licu wdówki, niepotrzebnie może odcień różu się okazywał, i parę czarnych muszek białej płci dodawało blasku.
Wyszła z przymrużonemi, pełnemi omdlenia jakiegoś i zamyślenia oczyma, z uśmiechem wdzięcznym, rzeczywiście urocza i na podziw jaśniejąca. W blasku dnia może twarzyczka nie tak się młodziuchną wydawała Dobkowi, lecz postawę miała królewską i kształty wytoczone, a mimo rozwiniętych bujnie form, w pa-