Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 061.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

som, błyszczały nowemi szyby sprowadzonemi z za granicy. Sprzęt wszystek powoli przypłynął z tego Gdańska, gdzie przepych kupców ściągnął z całego świata co najwytworniejszego się gdzie znalazło... Rzeźbione szafy, weselszej tylko barwy niż stojące w parlatorium, półki robotą tokarską, ozdobne bronzami złoconemi, misterne krośna, kołowrotki z różnego drzewa wysadzane kością słoniową i perłową macicą, bursztynem wykładane sepeciki, szkatuły z mozaik florenckich... porcelany chińskie i japońskie, ogromne wazony z Delftu... czegoż tam nie było! Jedna klatka złocista dla kanarków, cudo misterstwa i gustu, kosztowało może szkutę zboża... Znać było miłość ojcowską, która nagromadziła dziecku zabawek, by mu ozłocić życie samotne.
Wśród tych świecideł i błyskotek... tu i owdzie leżały książki poprzewracane, pozakładane, rozpoczęte i niedoczytane... książki różnych formatów i wieków, począwszy od foliantu aż do elzewira w pargaminowej sukience... Fantazja Laury nie dopuściła tu wielkiego zaprowadzić porządku, ręka jej stawiła i odstawiała snadź co się jej sprzykrzyło, czego zażądała bliżej... Pączek kwiatów leżał na książce, książka na rozpoczętym dywanie, dywan na zmiętym płaszczyku... Dziesięć różnych robótek w wielkich i małych stało krosienkach... Maleńki klawicymbalik z nutami i cytrę na nim rzuconą widać było w kątku. Mimo tego pozornego nieładu, pokój Laury stanowił obrazek śliczny samą rozmaitością przyborów i sprzętów, któremi był zarzucony... Dziwnie miła woń ledwie pochwycona szła z tych różnych drzew, laków, szufladek i pudełeczek... pachnących jeszcze lasami, z których je ręka