gę, gdyby zbliżając się do nich, innemi sentymentami natchnęła...
Pani Noskowa skromnie oczy spuściła.
— Ja jestem prosta kobieta, mój ojcze... a zresztą, wpływu na nich trudno mi się spodziewać... Bóg wie, jak mi to się uda.
— Przeeież najtrudniejsze już się udało, odparł ksiądz Żagiel, bo się tem nikt nie pochlubi, żeby do nich docisnął, a pani nawet przyrzekł, że się zajmie interesami! Widoczny cud!
Westchnął proboszcz i dodał:
— Różnemi Bóg posługuje się narzędziami, różnych dróg i środków używa, gdy ma dzieła dokonać... w Jego rękach co słabe staje się potęgą, a co silne kruszy się i rozpada... W każdym razie, winszuję...
Jakże się księdzu kanonikowi zdaje: dotrzyma mi on obietnicy? spytała wdowa, bawiąc się z chusteczką; ma przybyć do Smołochowa?
— Słowa on dotrzymuje zawsze, odparł proboszcz, ale rzadko je komu da.
— A nie możnażby wiedzieć naprzód, kiedy przyjedzie? dodała Noskowa.
— Przynajmniej nie przezemnie, śmiejąc się dodał ksiądz Żagiel, bo ja wcale nie wiem co się we dworze dzieje i chyba wypadkiem ktoś mi co ztamtąd nierychło przyniesie. Najprędzejby Aron mógł dać znać dla niego Dobek nie ma pono tajemnic.
— Aron? Aron? powtórzyła ciekawie Noskowa wiążąc węzełek na chustce — Aron...
— Przez Arona tam robi się wszystko...
— A ten Aron jest zapewne ubogim faktorem? spytała wdowa.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 054.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.