Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 228.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Towarzystwo całe, idąc tak wolnym krokiem wśród drzew, które jakby czarodziejską laską dotknięte oświecały się w miarę jak się ku nim zbliżano, unosiło się nad pięknością widoku... Z dala po za drzewy już znikało miasto zupełnie, wiejska cisza panowała w tej ustroni, do której gwar nie dochodził... Przechadzka o tej godzinie rosy i wieczornego wietrzyku wiejącego od pól, prawdziwą była rozkoszą...
Nagle na zakręcie ścieżki wśród lasu... z za klombów ukazał się zieloną darniną wysłany mały amfiteatrzyk... cały obwieszany wieńcami z zieleni i kwiatów... Po dwóch jego bokach na białych podstawach stały godła Talii i Melpomeny... ale teatrzyk był pusty, zielona draperja osłaniała scenę...
— Otoż i teatr gotowy! zawołał król; niestety! podobien jest naszemu, natura dała wszystko... ludzi na nim nie ma tylko...
Księżna uśmiechnęła się.
— Wnidźmy choć usiąść i spocząć, odezwała się do króla. W. K. Mość znajdziesz tam wygodniejsze siedzenie dla siebie, niż wilgotną ławę darniową, a może też cud jakiś zeszle nam i artystów...
Przewidując już nieochybną a miłą niespodziankę, do której rozmowa poniekąd przygotowała, król spojrzawszy na księżnę, poszedł do przygotowanego fotelu przed sceną. Żadnego jednak przygotowania do widowiska widać nie było...
Ukryta tylko muzyka, którą sztuczna ściana zielona zasłaniała oczom, odezwała się poważnemi tony, zwiastując jakby scenę tragiczną. Wśród cichej nocy słabe z razu tony, rosnąc coraz w potęgę, westchnieniami