Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 217.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lalki moje nie potłuczone jeszcze... a ja, niemal płaczę. Życie bywa okropne!
Lassy nie miała na to żadnej odpowiedzi... Laura nie dokończywszy obiadu wstała od stołu.
— Chodźmy się przejść, rzekła, włożę tylko suknie męzkie... pójdziemy...
Starej odechciało się jeść, widząc jak Laura dziwaczyła... obawiała się, aby przez nią nie miała jakiego kłopotu... Przechadzka, na którą zwykle szła z przyjemnością, teraz nie wabiła jej wcale, nie mogła jednak odmówić.
W chwilę zjawiła się ciemno ubrana, w kapelusiku nasuniętym na czoło Laura, a że pora była chłodna, w płaszczu, który bardzo zręcznie drapować umiała. Pięknie jej było w tym stroju, do którego tak nawykła, iż z ruchów nikt w niej kobiety poznać nie mógł. Wieczór był pogodny, ale posępny, po upałach odświeżone nieco powietrze wywabiło mnóztwo osób na przechadzki, do ogrodów.
Laura skierowała się ku aleom... tu tłok był prawie największy powozów i konnych, mnóztwo osób kierowało się ku Łazienkom królewskim... Zaledwie uszli kilkadziesiąt kroków, gdy tentent dał się słyszeć za niemi i głos je pozdrowił. Laura spojrzała i zobaczyła Georges’a, który dogonił je siedząc na Muni.
Zobaczywszy ją, kawaler grzeczny natychmiast zsiadł, i prowadząc za sobą konia, przyszedł powitać. Laura ani spojrzała na niego, lecz rzuciła się do swej faworyty, wołając ją głosem, który poczciwe stworzenie poznało, zaczęło ją wąchać, chwytać wargami jej płaszcz i rżeć z radości... Laura całowała ją po główce i pieściła.