Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 190.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nosząc na jej trumnę... Ja już nie jestem tamtą Laurą — jam inna...
Krótki czas zmienił mnie całkowicie. Sama nie poznaję siebie. Ty także przyczyniłeś się do tego. Przyjechałeś zaręczony z drugą wziąć mi serce... Bez serca musiałam być trupem... Cóż teraz kogo obchodzi, gdzie się te resztki podzieją? czy gdzieś zgniją rzucone w dół błotnisty... czy zeschną w piasku i w proch się rozsypią?... Z tej Laury obałamuconej, ani ojcu, ani domowi, ani rodzinie, ani tobie nie byłoby pociechy... Więc wróciwszy powiesz im, iż słyszałeś, żem umarła... Koń mnie gdzieś zrzucił w lesie... wilcy rozszarpali... zbójcy zabili... utonęłam w rzece... Tyle rodzajów śmierci masz do wyboru... proszę cię! możesz sobie to tak ślicznie ułożyć... A teraz kochany bracie... do interesów...
Zamilkła. Chorążyc podniósł na nią oczy łzawe.
— Godzisz się mi tak serce rozdzierać?
— Zosia ci je tak zszyje, że nie będzie znaku! śmiejąc się dziko odpowiedziała Laura.
— Lauro moja, jesteś bez litości!
— Powiedz, żem bez wstydu! Prawda, mój Honory, nic już nie mam, straciłam wszystko, ból tylko został.
Chorążyc zerwał się z krzesła.
— To trzeba oszaleć! zawołał.
— Ale nie, musisz mieć rozum za nas dwoje, odpowiedziało dziewczę. Słuchaj-no... powierzam losy moje w ręce twoje... słuchaj uważnie... Gdym przeczuwając moją dolę, ostatni raz wolnego jeszcze ojca uściskała ze łzami, przeczucie mi mówiło, że się w świat od tego upiora rzucić będę musiała. Ojciec mi dał jałmużnę... trochę złota... Ja zarobić nic nie potrafię...