Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 166.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak się domyślić łatwo, nie kim innym był tylko Georges’em. Proszę mnie nie zatrzymywać. Kłaniam uniżenie, odpowiadać nie myślę.
Tak ostre znalezienie się grzecznego chłopca nie czemu innemu przypisać należało, tylko domyślnemu sercu jego, które przeczuwało nieprzyjaciela, szukającego Laury... Podejrzany mu był Honory... Zaciął więc klacz i chciał koniecznie wyskoczyć, gdy chorążyc zawoławszy Muni, stanął wprost naprzeciw i krzyknął:
— Nie puszczę!
Byłoby mogło przyjść do ulicznej bójki i bardzo nieprzyjemnych następstw, gdyby Honory widząc rozognioną fizjonomię kawalera siedzącego na koniu, nie dodał:
— Mam prawo postąpić tak i wytłómaczę się panu. Koń ten razem z osobą małoletnią zniknął z domu naszego, z domu moich krewnych; jestem posłany i upoważniony do wyszukania osoby, która go miała z sobą... Wezwę pomocy sądowej, a dopytać się muszę...
Georges wstrzymał się, i uspokojony nieco zsiadł.
— Któż pan jesteś? zapytał.
— Jestem Honory Dobek, wysłany przez pana Salomona.
— Szanowny panie Dobek, rzekł Georges, wierzę mu na słowo, lecz czegóż się pan chcesz dowiedzieć odemnie, który nic nie wiem? Jestem Georges... wychowaniec pana hetmana... do którego dworu należę. Przyjechałem do Warszawy, potrzebowałem konia i kupiłem.
— Od kogo?
— Od Żyda.
— Jakto! na targu?