Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 165.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siach... ona sama... aż mu krew uderzyła do głowy... Wiedział, że się na swe imię wabiła, zawołał na nią. Szarpnęła się i zwróciła łeb ku niemu niespokojna. Kawaler siedzący na niej zdawał się zdziwiony mocno, i począł się wpatrywać w Honorego, a chorążyc też oczyma go ciekawemi mierzył.
Patrzali tak na siebie parę minut; wreszcie wieśniak wytrzymać nie mogąc, dotknął czapki.
— Stokrotnie przepraszam pana dobrodzieja, odezwał się: znam tę klacz, idzie mi o to wielce bym mógł wiedzieć, w jaki sposób ona się panu dobrodziejowi dostała?...
Kawaler skłonił się nieco, pomilczał i po chwilę odparł:
— Kupiłem ją tu na targowicy...
— Przepraszam pana, sprawa to dla mnie największej wagi: od kogo, jeśli łaska?
— Nie wiem prawdziwie, kupiono ją dla mnie.
Ostatnią odpowiedź dał już kawaler niechętnie dosyć, kwaśno i począł się na nowo wielkim wysiłkiem szpicruty wydobywać ze ścisku.
— Przebacz mi pan, odezwał się zastępując mu drogę Honory, ja muszę wiedzieć, zkąd ten koń się tu znalazł?
— Mój panie! odparł dumnie siedzący na Muni młodzieniec, jużciż go nie ukradłem!
— Nie gniewaj się pan, nie ma o co... rzekł Honory. Gdybyś wiedział, jakie okoliczności zmuszają mnie być natrętnym, ręczę, że byłbyś powolniejszy. Jest to osobliwszy traf...
— Ale dajże mi pan pokój z trafem i okolicznościami, ja się znam na tych figlach, odparł kawaler, który,