Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wywołała oklaski. Kontrast starej twarzy z pretensją do młodości, z wysznurowaniem i ruchami prawie dziecinnemi, czynił ją żywą karykaturą, ona jedna tego do siebie nie widziała... Laura wydawała się skromnie, ale piękność uderzająca, wdzięk surowy nieco jej twarzy, wyraz myślących oczu, szlachetność ruchów zdradzały istotę wybraną.
Nawet smak w ubraniu dopełniał wrażenia sympatycznego, jakie czyniła...
— Los się spiknął, rzekła wchodząc do salonu, aby mnie uczynić mężczyzną, cóż to komu szkodzić może?
Spojrzała na Lassy... popatrzała na podrygującą towarzyszkę, ruszyła ramionami — wyszły.
Kasztelanowa na nich oczekiwała... sama jedna. Nie chciała młodego człowieka zaproszonego narażać na spotkanie z liczniejszem towarzystwem, dopóki by mu lepiej się i z blizka nie przypatrzyła. Na widok Lassy, którą dobrze znała, kasztelanowa śmiechem głośnym parsknęła.
— Kochana moja, cóżeś ty z siebie zrobiła? zawołała, - zadałaś sobie tyle pracy niepotrzebnej dla ubrania, w którem ci i niewygodnie i śmiesznie! Nikt cię nawet i widzieć nie będzie, bo cały wieczór spędzić mamy same, jeśli ten, którego prosiłam, nie przyjdzie..
To mówiąc, posadziła Laurę przy sobie przyglądając się jej bacznie.
— Mój kawalerze, rzekła: bardzo ci dziękuję, żeś mi przybycia nie odmówił. Do starej baby jak ja, młodzi jak ty rzadko się chcą pofatygować... jest to dobry uczynek, za który ci jestem wdzięczna... Musia-