Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 098.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie czyń mi pan przykrości, nie staw mnie w położeniu fałszywem, opuść mnie, proszę... bardzo proszę...
— Spełniłbym wszelki rozkaz, rzekł, lecz porzucić ją wśród dzikiego, nieznanego, obcego kraju...
— Pan mi więcej zaszkodzisz, niż pomożesz! zawołała Laura.
— Ale ja szaleję! ja kocham! zawołał Georges...
Laura znowu się śmiać zaczęła.
— Niestety! wziąłeś mnie widzę za płochą jakąś kobietę, dla tego żeś znalazł w położeniu dziwnem i awanturniczem. Zdaje się panu, że względem kogoś, co się tak puszcza na azardy, wszystko wolno! Rzecz to naturalna może z jego strony, ale dla mnie oburzająca! kawalerze Georges... spodziewałam się więcej po szlachetności serca twego...
— Prawda, że pozory są przeciw mnie, przyznaję, rzekł Georges, ale ja rzeczywiście oszalałem i sam może nie wiem co robię! Przebacz mi pani, ulituj się nademną i pozwól...
— Pozwalam tylko powracać do domu, powtórzyła Laura, i zapomnieć o biednej istocie, którą przypadek zbliżył do niego... mimo woli, a wola własna nakazuje pożegnać!
Georges zamilkł, jechał ciągle smutny.
— Przecież się pani nie mogłaś obrazić mojem postępowaniem, rzekł, chciałem ją skłonić do powrotu... Wszakże hetman z chęcią się przychyli do jej żądań i ułatwi dalszą podróż w taki sposób, jak się zda najdogodniejszą, boleśnie mu będzie, że pani uszłaś z jego domu tak ukradkowo.
— Pożegnałam go i wytłómaczyłam się listem;