Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 065.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! a! więc jest już serca wybrany! śmiejąc się rzekła Babetta — a widzisz...
— Tak... a ten wybrany jest moim krewnym, i teraz pewnie już żonatym. Nie mogę być jego, nie będę niczyją.
Zerwała się z krzesła Francuzka i poczęła ją ściskać.
— O złota ty moja młodości! zawołała ze łzami w oczach, a! a! powtórz, niech ja raz jeszcze posłyszę te słowa z taką siłą i prawdą wyrzeczone... które my codzień profanujemy na teatrze! Jakże to słodko usłyszeć je, niby echo młodości, tych chwil czystych a drogich, w których też same wyrazy naszemu sercu się śniły... Dziecię, dziecię moje, na cóżbym ja cię rozczarowywać miała? na co ci mówić, że cię pochwyci w swe szpony szatan życia... pokusa szczęścia i że złamiesz twe przysięgi i że po złamanych płakać będziesz... jak my wszyscy płaczemy?
Laura stała zarumieniona i trwożna.
Babetta chodziła po pokoju.
— A! niebacznie, rzekła, rzuciłaś się tak na to morze, dziecię moje... Któż wie czy nie znośniejszą była macocha nad tę wolność bez miary... w pośród fal, które cię na jakieś skały i pustkowia wyrzucić mogą.
— Przestraszasz mnie, pani moja... rzekła Laura.
— Bo się z duszy lituje nad tobą; przypominasz mi mnie samą, mówiła Babetta... mnie wyrywającą się z domu w świat ze złotemi rojeniami, a kończącą... na takiem nędznem wygnaniu...
— Jest jednak wielka między nami różnica, odezwała się Laura, ja nie marzę, nie spodziewam się nic prócz cierpienia...
— Ale cóż myślisz? jak i gdzie się obrócisz? pytała Francuzka... Tu, jeśli chcesz pozostać, dobrze ci