Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 239.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ta zemsta smakowała. Luboń zbladł wspomniawszy na syna i milczał.
Gwar się wszczął między gromadą i rzucanie słowami bezładne, gdy dziwnie zaszumiała dąbrowa i zdala słychać było jakby łomot gałęzi, a konia chód. Wszyscy zamilkli przysłuchując się, chociaż myśleli, iż spóźniony może jeden z ziemian przybywa. Wojsław stał za Luboniem wpatrując się w tę stronę lasu, z któréj szedł głos, przechylił się ku ziemi, aby po pod gałęźmi dojrzeć coś lepiéj i nagle, jakby przerażony, skuliwszy się w pół, rzucił w krzaki. Ucieczka ta przestraszyła i drugich, ale uchodzić nie była pora, bo za starym Lelem już konia i jeźdźca widać było.
Luboń, który stał na widoku, pierwszy zobaczył i poznał Mieszka.
Kneź jechał sam jeden, z twarzą dumną i spokojną; ubrany jak do łowów, z rogiem na sznurze uwieszonym przez ramię, z sulicą w ręku, łukiem na plecach.
Zobaczywszy starców i ziemian zebranych u dębu, nie okazał wcale zdumienia, konia trochę strzymał, stał i patrzał.
Wróżbici i gęślarze osłupieli z trwogi i przerażenia. Niektórzy z ziemian cofali się w las, inni stali jak w ziemię wryci. Ze starych niektórzy, nawykli do poszanowania, zwolna podnosić się zaczęli.