Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 232.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przejmowało poszanowanie jakieś i groza. Był on świadkiem tysiącletnich może dziejów, burz, ciszy... przemian na ziemi... Cały świat swój miał stary pan puszczy, z jego soków żywiły się mchy, na ich trupach rosły trawy, w dziuplach kwitły leśne kwiatki schronione od zimna i słoty. Grzyby i pleśnie ssały mu nogi, na jednéj gałęzi wił się chmiel dziki oplatając ją z rozpaczliwą jakąś chciwością. Wyżéj pomiędzy gałęźmi słały gniazda ptaki w wiecznym boju z sobą. Na każdéj z nich tulił się inny lasu mieszkaniec...
Dąb, jak uroczysko, zwał się Lelowym dębem. Miejsce było poświęcone, tajemne, cudowne, tu szli chorzy zawieszać chusty, z którémi zdejmowali bole swoje, niewiasty, prosząc Lela o potomstwo, chciwi wróżby, przemiany pociechy...
O brzasku trzeciego dnia, jeszcze dąb okryty był poranną rosą jesienną, lśniącą jakby już mróz niosła z sobą, gdy z głębi lasu przywlókł się pierwszy Warga. Obejrzał się dokoła, rozsłuchał i siadł na jednym z kamieni. W lesie słychać było dzięcioła, który kuł drzewo i zdala krakanie wron ulatujących nad lasem.
Głos ich nieprzyjemnie rozbudził starca, któremu się usta krzywiły; podniósł głowę, po nad nią leciało stado czarne zniżając się, jakby chciało usiąść na starym dębie, zakręciło się nad nim i puściło daléj krzycząc długo.
Z krzewów wyszedł stary Luboń, odziany