Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 229.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

okrzyk lub śmiech doleciał z daleka... Zmierzchało już gdy około gaju ukazał się niepewnym krokiem, bojaźliwie krążący człowieczek, niepocześnie odziany. Poznać w nim jednak było można kogoś ze sług mniejszych dworu, tego dnia w barwę jednostajną przybranych... Ostrożnie wsunął się między drzewa, obejrzał i podbiegł ku kontynie... Na widok jego Warga wstał z progu, zbliżył się doń, odciągnął w drugą stronę, i u pnia starego dębu się zatrzymał.
— Słyszałeś co? mów? rzekł.
— Wszyscy ziemianie z nim zajedno trzymają, odezwał się zadychany sługa. Co tylko zechce, to zrobi...
— Kto był? licz? spytał Warga pochylając się ku małemu człowiekowi, aby odpowiedź lepiéj usłyszéć.
Sługa wyliczać począł, przypominając sobie, pomagając na palcach i powtarzając...
Warga pytał pomagając mu... odbierając to przeczące, to potwierdzające odpowiedzi; lecz gdy przyszło do powtórzenia tego co mówiono i nad czém obradowano... sługa nie umiał zdać sprawy z podsłuchów. Jedno wiedział na pewno, iż Mieszkowi wszyscy posłuszeństwo ślepe ślubowali. Warga głowę na piersi spuścił, na kiju się sparł i milczał... Ręką odprawił sługę i przywołał nazad...
— Był Luboń? spytał.