Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 203.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Włast westchnął — zbliżył się do ręki ojca i ucałowawszy ją, rzekł cicho, ale śmiałym głosem...
— Ojcze a panie miłościwy, nie mogę tego uczynić, abym niewiastę brał... Przyszedł czas, gdy ci całą prawdę objawić muszę, oto ślubowałem chrześciańskiemu Bogu i przyjąłem wiarę nową, a poprzysiągłem, że nigdy niewiasty znać nie będę.
Wyznanie to, wśród głuchego milczenia wyrzeczone, przerwał krzyk staréj Dobrogniewy, która kądziel rzucając na ziemię, przypadła do wnuka z pięściami zaciśnionemi. Luboń zuchwalstwem syna osłupiały, jakiś czas przemówić nawet nie mógł.
Z ust jego wyrwało się coś jakby ryk dziki i rękę podniósłszy do góry, z całéj siły uderzył syna, który padł na ziemię.
Skroń jego uderzyła o twardą nogę stołu i krew trysnęła z niéj. Ból, przestrach, znużenie sprawiły że omdlał.
Hoża, którą krzyk ojca zwabił, widząc obalonego i skrwawionego brata, klękła na ziemi, chwytając bladą jego głowę i zaszła się wielkim płaczem.
Luboń stał wcale nieporuszony tém co uczynił.
Zwolna otwarły się oczy Własta, poruszył się, usiłował powstać, i z pomocą siostry, ocierając skroń, na nogi się podniósł, oparłszy o stół.
— Psie ty niewierny — krzyknął Luboń —