Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Włast usłyszał, i wstał ręką odprawiając precz Dobrosława, słowa więcéj nie rzekłszy.
Wnet dano znak, aby na konie siadać. Stogniew się zbliżył po rozkazy. Mieszko nie dał poznać po sobie, iżby go miał w podejrzeniu. W zwykły sposób zagadał doń i szykować ludzi rozkazawszy, sam siadł na koń z twarzą pogodną. Zdumiał się Dobrosław sądząc, że mu chyba wiary nie dawał, lecz przystąpić już nie mogąc, trzymał się w pobliżu wraz z Włastem.
W drodze aż do nocy przez gęste przedzierając się bory, Mieszko nie okazał téż najmniejszéj po sobie trwogi. Późnym już wieczorem, w lesie na polanie, między skałami, które nad niemi ścianę wysoką tworzyły, na nocleg kneź zatrzymać się kazał. Tuż z drugiéj strony stromo ścięty brzeg wprost do Łaby spadał. Przez stojące tu rzadko drzewa widać było łąkami w dali płynącą rzekę i lasy piętrzące się ławami jedne nad drugiemi, z pośrodka których gdzieniegdzie szare ściany kamienne wyglądały.
Kazano ognie rozpalić, zwierzynę w drodze ubitą piec i konie na paszę wypuścić. Kneź pod starą sosną, na czystém miejscu posłanie sobie przygotować kazał, głośno zapowiadając Stogniewowi, ażeby wcześnie wszyscy do snu się kładli, gdyż z pierwszym brzaskiem ruszyć miano. Dobrosław z niepokojem przypatrujący się Mieszkowi, najmniejszéj w obejściu się jego nie dostrzegł